I bardzo dobrze
Trwa rekrutacja do szkół ponadgimnazjalnych. Na złożenie w nich podań uczniom zostały niecałe dwa tygodnie, a listy przyjętych zawisną na korytarzach 30 czerwca. W odróżnieniu od ubiegłych lat nie każdy może próbować swoich szans w liceum. Drzwi krakowskich ogólniaków w tym roku stoją otworem przed tymi, którzy za egzamin gimnazjalny i za świadectwo zdobyli minimum 65 pkt na 200 możliwych.
Podjęta przez władze miasta decyzja budzi emocje. Rozgrzewa rodziców, którzy pomimo słabych wyników nie wyobrażają sobie swoich dzieci gdzie indziej niż w liceach. Niepokoi mniej popularne szkoły, które do niedawna, by chronić się przed likwidacją i nie ciąć etatów nauczycielom, przyjmowały uczniów z żenująco niskimi wynikami (kilku krakowskich liceom wystarczyło, by kandydat miał 35 pkt!).
Efekty przyjmowania do liceów słabych uczniów już są widoczne. Nawet Centralna Komisja Egzaminacyjna, by matura nie okazała się katastrofą, dostosowała jej poziom do umiejętności zdających (tak było w tym roku z powracającą po 25 latach jako obowiązkową na maturze matematyką). A że mają umiejętności niewielkie, stąd i matura jest na słabym poziomie.
Zdające sobie sprawę z niskiego poziomu licealistów uczelnie zaczęły już nawet prowadzić dodatkowe zajęcia dla nich, by w przyszłości przetrwali studia.
"To wszystko prowadzi do tego, że nasze szkoły wyższe lądują w ogonie światowych rankingów!" - alarmowały w 2008 roku krakowskie środowiska oświatowe i zażądały od minister edukacji, by w resortowych rozporządzeniach określiła pułap, od którego licea mogą przyjmować uczniów.
Ministerstwo pozostało nieugięte. "Wprowadzenie progów jest sprzeczne z założeniami reformy edukacji, której celem jest wykształcenie na poziomie średnim jak największej liczby uczniów" - to stanowisko resortu.
Jako pierwsza zbuntowała się Łódź. Dyrektorzy tamtejszych szkół podpisali porozumienie z prezydentem, że nie będą przyjmować uczniów, którzy za egzamin gimnazjalny i świadectwo zdobyli mniej niż 70 pkt. Kraków już w ubiegłym roku prosił kierujących liceami, by nie przyjmowali tych, którzy mają mniej niż 60 pkt. Dziś dyrektor Jan Żądło mówi już stanowczo: - Próg przyjęć do liceów nie może być mniejszy niż 65 pkt.
Dyrektor nie wyklucza, że za rok próg podniesie do 70 pkt, a za dwa lata do 75. Zaznacza, że ponieważ Ministerstwo Edukacji ma w sprawie odmienne zdanie, dyrektorzy liceów mogą przyjąć uczniów z mniejszą liczbą punktów, ale taka ich decyzja zostanie podana do publicznej wiadomości. - Ustalenie pułapów punktowych leży w interesie nas wszystkich - przekonuje dyrektor Żądło.
I trudno się tu z nim nie zgodzić. Minimalny pułap dla kandydata do liceum, który ustaliło miasto, to nieco ponad 30 proc. możliwych do uzyskania punktów. Biorąc pod uwagę szkołę sprzed kilkunastu lat, w której by otrzymać ocenę dostateczną z klasówki, trzeba było napisać na co najmniej 60 proc., to ciągle żenująco mało.
Nie wszystkim wprowadzenie pułapu punktów odpowiada - to jasne. Dyrektorzy szkół od lat kompletujących klasy z uczniów, których wyniki kwalifikują do zawodówek, oficjalnie nie chcą komentować decyzji miasta. Nieoficjalnie pytają: - Dlaczego mamy odbierać słabszej młodzieży możliwość nauki w liceum?
Odpowiedź jest prosta: bo słabsza młodzież się do liceum nie nadaje. Rozumiem, że cieszące się mniejszą popularnością szkoły będą miały teraz kłopot ze skompletowaniem klas. Być może będą musiały ciąć nauczycielskie etaty, ale czas najwyższy zrozumieć, że to nie uczniowie są dla szkół, ale szkoły dla uczniów. A licea dla uczniów dobrych.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
|