Fragment wywiadu "Polityki" z Wojciechem Łukowskim, profesorem w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego i na Wydziale Historyczno-Socjologicznym Uniwersytetu w Białymstoku
Z naszych badań w Ełku wynika, że ukształtował się dualny model rynku pracy i przestrzeni społecznej. Nie inspirowaliśmy się żadnym modelem teoretycznym, ale okazało się, że nasze wyniki częściowo pokrywają się z koncepcją amerykańskiego ekonomisty Michaela J. Piore’a, który dostrzegł, że rynek pracy rozwiniętych krajów kapitalistycznych jest właśnie dualny. Dzieli się na segment uprzywilejowany i segment podrzędny. A pomiędzy tymi segmentami jest szyba, czyli przepływ pracowników jest niemożliwy albo mocno ograniczony. W segmencie podrzędnym prace są kiepsko płatne. Raczej na umowę niż na etat, a czasem w ogóle bez umowy. Jak silnym mechanizmem jest dualizm, widać było na przykładzie gospodarki Wielkiej Brytanii, która po wejściu Polski do Unii zasysała Polaków właśnie do tego segmentu. Wykonując najsłabiej płatne prace, podtrzymywali oni całą strukturę rynku angielskiego.
Jak wygląda w Polsce segment uprzywilejowany?
W tej kwestii nasze wyniki różnią się od koncepcji Piore’a. U nas rynek uprzywilejowany lepiej nazwać rynkiem reglamentowanym. Przy czym należy od razu zaznaczyć, że nie opieramy się na spiskowej teorii demiurga reglamentacji, nie zakładamy istnienia tajemniczego stolika, przy którym rozdaje się pracę swoim.
Ale się ją rozdaje?
Jedni mają szansę ją dostać, a inni nie. Choć ich kompetencje bywają porównywalne. Kluczem do pracy są znajomości i pozycja zajmowana w grupie, która ma wpływ na podział miejsc pracy. Wszystko odbywa się w przyjacielskiej, ciepłej, miłej atmosferze. Reglamentacji podlega nawet tak niskie stanowisko jak palacz. Zresztą bardzo pożądane, ponieważ nie wymaga dużych kompetencji i daje możliwość połączenia pracy z innymi aktywnościami ekonomicznymi, np. rentą. A przede wszystkim dochód jest stały i pewny. Etat palacza jest po prostu przedmiotem reglamentacji przez pewną sieć znajomych, przyjaciół, którzy akurat mają do tego dostęp. Osoba będąca świetnym palaczem, która straciła pracę i nie ma dojścia do sieci, wolnego miejsca nie dostanie. To nie kompetencje są gwarancją zdobycia pracy.
Na palaczach to się może sprawdzać, ale na specjalistach od pozyskiwania środków unijnych raczej nie.
W jednej z badanych miejscowości wykryliśmy taką oto sytuację: ogłoszono konkurs na stanowisko specjalisty w urzędzie. Wystartowało kilkanaście osób. Wśród nich dziewczyna, która pochodziła z tego miasta i skończyła Sorbonę. Oraz człowiek, który zrobił dyplom zaocznie w jakiejś małej prywatnej uczelni. Kto wygrał konkurs?
Dziewczyna miała wyższe kompetencje niż burmistrz. Władza nie lubi konkurencji.
Zgadza się. Podniosła poprzeczkę tak wysoko, że nie tylko nie przeskoczyliby jej inni pracownicy w tym wydziale, ale sam burmistrz czułby się zagrożony. Dziewczyna nie miała takiego samego habitusu.
Czyli?
Żeby nie zostać odrzuconym przez grupę, trzeba być do niej podobnym. Trzeba mieć taki sam sposób uśmiechania się, dysponować takim samym zasobem pojęć, mieć taki sam sposób podlizywania się, prawienia sobie uprzejmości. Trzeba być spójnym na poziomie języka, komunikacji niewerbalnej, stylu.
Słowem, nie można powiedzieć, że na przemianach 1989 r. wygrała konkretna grupa społeczna, np. inteligencja. Wygrali ludzie z odpowiednią siatką znajomości, którzy szybko przejęli kontrolę nad segmentem uprzywilejowanych miejsc pracy i zamknęli do nich dostęp?
Tak. Owszem, zdarza się, że ktoś otrzymuje stanowisko w szkole, w urzędzie poza reglamentacją. Ale to jest raczej wyjątek, a nie reguła.
Źródło: Polityka
|