Tłok w klasach
Krakowscy rodzice protestują przeciw łączeniu szkolnych klas w celu oszczędności. Chcą założyć stronę internetową, na której każdy będzie mógł wyrazić swój sprzeciw wobec polityki władz oświatowych.
Wpływające e-maile z informacjami o zbyt licznych klasach mają trafić do rzecznika praw obywatelskich, rzecznika praw dziecka, wreszcie ministerstwa edukacji. - To skandal, że nasze dzieci upychane są w klasach jak śledzie w beczce, by samorządy mogły zaoszczędzić na nauczycielskich etatach - mówi Jarosław Smolarczyk, jeden z protestujących rodziców.
I dodaje: - A skoro tylko względy ekonomiczne przemawiają do władz oświatowych, niech policzą, ile wydają na specjalistów by ci zajęli się uczniowskimi problemami. Tymczasem te problemy często rodzą się w przepełnionych klasach, w których nauczyciel nie ma możliwości odpowiednio wcześniej ich zauważyć i na nie zareagować.
Smolarczyk właśnie dowiedział się, że w krakowskiej Szkole Podstawowej nr 80, do której chodzi jego dziecko, trzy byłe klasy trzecie zostaną połączone w dwie czwarte. - Jeszcze przed wakacjami dyrektorka i nauczyciele obiecywali nam, że do takiej sytuacji nie dojdzie - mówi. Doszło z powodu oszczędności.
Prosty rachunek
Im mniej klas, tym mniej potrzeba nauczycieli. A im mniej nauczycieli, tym mniej pieniędzy idzie na ich pensje. Dyrektorka SP nr 80 Anna Starczyk-Czerwińska, tłumaczy: - Po zakończeniu roku kilkoro naszych uczniów odeszło do szkoły sportowej. Gdybym nie podjęła decyzji o łączeniu klas, w jednej z nich miałabym zaledwie 18 osób. To niemożliwe z ekonomicznego punktu widzenia.
Po połączeniu klasy w SP nr 80 mają liczyć mniej więcej 30 osób. Trudno dziś powiedzieć, ile dokładnie, bo do szkoły wciąż zapisują się uczniowie, którzy wrócili z zagranicy.
"Skuteczność nauczania i oddziaływania wychowawczego w klasach liczących 30 i więcej uczniów jest bardzo niska. Nie ma czasu na rozwój dzieci uzdolnionych oraz objęcie należytą opieką dzieci mających problemy z nauką lub natury wychowawczej" - napisali w liście do krakowskiego wydziału edukacji rodzice uczniów "osiemdziesiątki".
Nie tylko oni protestują. Na przekształcenie trzech klasy piątych, w których jest kilkunastu uczniów z problemami, w dwie szóste nie chcą zgodzić się również rodzice z SP nr 123.
Apelowali, nie posłuchali
W Krakowie łączenie oddziałów w celu przetrwania wymógł na dyrektorach szkół funkcjonujący od trzech lat tzw. bon oświatowy. Tworząc go, urzędnicy uzależnili sztywno liczbę nauczycielskich etatów od liczby uczniów w szkole (wcześniej zależały one od liczby klas), a na gospodarowanie nimi stworzyli skomplikowany algorytm.
Jeden wychowawca mniej, polonista prowadzący lekcje w jednej zamiast w dwóch klasach... - etaty można wygrać na łączeniu klas. Gdyby nie takie kombinacje, zgodnie z algorytmem w SP nr 16 przestałaby działać biblioteka, a 105 dzieci na świetlicy pilnowałaby tylko jedna osoba. To dlatego dyrektorka szkoły w ubiegłym roku zgrupowała 11-latków w dwóch 35-osobowych klasach. By ocalić etat bibliotekarki dwa lata temu w SP nr 85 połączono cztery klasy trzecie w trzy. Dyrektor wydziału edukacji UMK Jan Żądło: - Tworząc bon oświatowy, apelowaliśmy do dyrektorów, by nie otwierali zbyt małych klas, bo potem będą musieli je łączyć. Ci, którzy nas posłuchali, nie mają kłopotów. Algorytm opracowaliśmy w ten sposób, by optymalnie się sprawdzał w średnio liczebnych klasach.
Dodaje, że dyrektorzy mogą tworzyć mniej liczne oddziały w pierwszym etapie nauczania (1-3), bo ich prowadzenie jest mniej kosztowne. Jeśli jednak zdecydują się na takie rozwiązanie, powinni poinformować rodziców, że po trzech latach liczebność klas wzrośnie.
Kierujący szkołami, którzy nie radzą sobie z bonem i dopiero po kilku latach jego funkcjonowania łączą klasy, tworząc zbyt liczne oddziały, a tym samym wywołują protesty, nie mają co liczyć na dobrą ocenę pracy, a co za tym idzie, na dodatki motywacyjne. Ale rodzicom to nie wystarcza.
Nie damy zmarnować dzieci
Chcą założyć stronę internetową, na której będzie można wyrazić protest wobec zbyt licznych klas oraz opisywać rażące przypadki przekroczenia dopuszczalnej liczby uczniów w klasie (wg socjologów społecznych nie powinna ona wynosić więcej niż 24 osoby). - Chcemy rozpętać ogólnopolską dyskusję o zbyt licznych klasach. Nie możemy spokojnie patrzeć, jak względy ekonomiczne marnują naszym dzieciom życie - mówi Smolarczyk.
W lipcu pisaliśmy o wniosku rzecznika praw dziecka Marka Michalaka do minister edukacji Katarzyny Hall, by liczebność klas uregulowała specjalnym rozporządzeniem. Ministerstwo odpowiedziało wtedy, że nie zamierza zająć się problemem, bo to sprawa samorządów. Przysłało też statystyki, z których wynika, że w szkołach podstawowych liczba uczniów w klasie wynosi średnio... 20 osób. Adres zakładanej przez rodziców strony znany będzie w przyszłym tygodniu.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków
|