ISSN 2081 - 6375
 
 
 
Nawigacja
Aktualnie online
bullet.png Gości online: 9

bullet.png Użytkowników online: 0

bullet.png Łącznie użytkowników: 31,083
bullet.png Najnowszy użytkownik: monklo

Ostatnie komentarze
bullet.png Edukacja zdrowotna j...
bullet.png Kto będzie miał kw...
bullet.png [url]https://glos.pl...
bullet.png Dostałam podwyżkę...
bullet.png Podziwiam wychowawcz...
bullet.png Nie dość, że tak ...
bullet.png Z tego co piszesz wy...
bullet.png pracuje jako pedagog...
bullet.png Ciekawe co z godzin...
bullet.png świetne artykuły b...
 
Szkoła musi się zmienić, bo inaczej Polska zginie
 


Czy tylko szkoła musi się zmienić ?

Dziecko na imprezie, a matka myśli, że na kółku zainteresowań. Niby sprawa stara jak świat, ale przerażająca jest skala tej rodzicielskiej niewiedzy. Rodzice nie mają pojęcia, co się dzieje z ich dziećmi, jak spędzają wolny czas, czy mają kłopoty w szkole.

To najsmutniejszy wiosek, jaki wypływa z badań - wielkim problemem są relacje w polskiej rodzinie. A rodzice nie wiedzą nic o dzieciach, bo się nimi nie interesują. Na przykład połowa z nich nie chodzi na wywiadówki, nie kontaktuje się ze szkołą. A dzieci o niczym rodzicom nie mówią. Nawet wówczas, kiedy mają kłopoty, kiedy padają ofiarą przemocy. Nie mają na tyle zaufania, żeby szukać ratunku u najbliższych. Dlatego ci dowiadują się, że coś złego się dzieje dopiero wówczas, kiedy sprawy przybrały już naprawdę kiepski obrót i przemoc psychiczna przerodziła się w niebezpieczną przemoc fizyczną, która pozostawia ślady na ciele.

Sądzi Pan, że gdyby kontakt domu ze szkołą był bardziej intensywny, coś by się zmieniło? Przecież i rodzice, i nauczyciele są przekonani, że szkoła to bezpieczne, przyjazne dzieciom miejsce. Tylko sami zainteresowani jasno mówią, że jest na odwrót.

To prawda, że gdyby nawet rodzice częściej kontaktowali się ze szkołą, ich stan świadomości o tym, co się tam dzieje, byłby taki sam jak nauczycieli i niczego istotnego by się nie dowiedzieli. O przemocy nauczycieli wobec uczniów ze zrozumiałych powodów - nie będą skarżyli sami na siebie, choć ich naganne zachowania są wynikiem agresji ze strony uczniów, jakiej doświadczają. Ale, generalnie rzecz biorąc, nauczyciele mają nierealistyczny, zbyt optymistyczny obraz stosunków w placówce, w której pracują. Bo oni są dziś bardzo zadowoleni z siebie i swojej pracy. Coraz lepiej zarabiają, robią to, co lubią. To już nie są ci nieudacznicy sprzed lat, którzy szli do szkoły, bo nic lepszego im się nie przydarzyło. Więc nie chcą widzieć i wiedzieć złego, żeby nie zburzyć tego swojego samozadowolenia.

A uczniowie grają w ich grę? Wszystko jest pięknie, nie ma przemocy, narkotyków, alkoholu. Tylko nie rozumiem, z jakiego powodu. Bo przecież to dzieci na tej zmowie milczenia tracą.

Dziecko potrafi kalkulować. I wychodzi mu, że gdyby zwróciło się o pomoc do dorosłego, to straty byłyby większe niż potencjalny zysk. Boi się, że mama czy tata, zamiast się zastanowić, jak rozwiązać problem, pobiegną do szkoły z dziką awanturą, narobią zamieszania i jeszcze większych szkód, które będą skutkowały odrzuceniem i represjami - ze strony kolegów i nauczycieli. Dorośli nie mają autorytetu, dziecko nie ufa, że podejmą mądre działania, by je chronić.

Więc bronią się same. Sprawca szkolnej przemocy - powołam się na Pana badania - był wcześniej ofiarą kolegów lub wychowawców.

To to samo błędne koło, jakie można obserwować w świecie dorosłych. Wśród agresorów jest przewaga chłopców. Taki nabuzowany zadziora, chętny do zwarcia, wreszcie napotyka na silniejszego, który go spierze. Albo inaczej - słabeusz tak długo dostaje w kość, aż dorośnie, i będzie się mścił za swoje krzywdy na słabszych. Jednak w tych badaniach wyszło to, co po raz pierwszy odkryłem w diagnozie społecznej sprzed czterech lat - że dziewczyny dążą do równouprawnienia, także jeśli chodzi o poziom agresji. Widać to zwłaszcza w miastach, w szkołach ponadgimnazjalnych, gdzie sprawczyń przemocy szkolnej jest więcej niż chłopców. To żeńskie tsunami wciąż przybiera na sile.


Oprócz rosnącej agresji dzieci i ich poczucia opuszczenia przez dorosłych z Pana najnowszych badań wynika jeszcze jedna, bardzo niepokojąca rzecz: im starsi uczniowie, tym bardziej są nieufni, niechętnie angażują się na rzecz innych, prace społeczne to dla nich puste pojęcie. A przecież na początku szkolnej edukacji są inni. Otwarci, ciekawi świata, nastawieni na współpracę. Nie sposób uciec od konkluzji - szkoła psuje. Zabija to, co nazywamy kapitałem społecznym.

To także "zasługa" domu. Dziecko przesiąka przekazem, który otrzymuje od rodziców: uważaj, nie ufaj, nie dziel się z innymi, graj na siebie. No i wina szkoły w tym, że temu nie przeciwdziała. Po zmianie systemu wyrzuciła za burtę wychowanie, które kojarzyło się nieprzyjemnie z indoktrynacją z czasów PRL-u, przestawiła się na samo edukowanie. Tak się nie da - socjalizacja młodych Polaków odbywa się także w szkole. Jeśli tam nie dostaną właściwego wzorca, przesiąkają nieufnością rodziców i zamykają się przed innymi jak ślimak w skorupie. A przecież można, za pomocą prostych działań, przemienić funkcję szkoły na bardziej wspólnotową. To nie wymaga nakładów, wystarczy wprowadzić więcej zajęć w zespołach. Zamiast zadawać każdemu dziecku wypracowanie do domu, zlecić tę pracę grupie. Na lekcjach chemii koło jednego palnika ustawić trzy osoby, niech razem robią doświadczenie, choćby reszta palników miała zostać niewykorzystana. Przestać nastawiać się na relacje pojedyncze: ja, nauczyciel i ty, uczeń. Wybrać my - zespół.

Modelowy jest tutaj przykład Skandynawii.

Wie pani, że tam dzieci w ogóle nie przynoszą do domu zadań domowych? Wszystkie odrabiają w szkole - po lekcjach, na świetlicy, pomagając sobie wzajemnie, pod okiem nauczyciela. I to już jest pierwszy krok do integracji dzieci i ich uspołecznienia. Mój młodszy syn także spędza sporo czasu na świetlicy, ale lekcje tam rzadko odrabia. Nauczyciel woli puścić dzieciakom jakiś film albo pozwala im się bawić czy grać na komputerze.

Bo to nie wymaga od niego wysiłku. Ale i tak ma Pan szczęście, że udało się załatwić świetlicę dla syna. Dziś w Polsce to trudne zadanie.

To kolejny wielki problem - jest mało miejsc, więc trzeba przedstawiać zaświadczenia, że rodzice długo pracują, że nie mogą odbierać dziecka wcześniej z zajęć. Albo kolejna polska tragedia, jaką jest walka o miejsce w przedszkolach. Tylko 40 proc. dzieci w wieku od 3 lat uczęszcza do przedszkoli, choć powinny wszystkie. Przedszkola, razem ze szkołą, tworzą pewien ciąg socjalizacyjny - u nas bardzo, bardzo niedoskonały.

I polski system edukacyjny hoduje skrajnych indywidualistów nastawionych na rywalizację, nie współpracę. Zresztą, to podobno dla ich dobra.

Pokutuje bowiem przekonanie, że wspieranie pracy zespołowej mogłoby skutkować tym, że ci mniej zdolni, mniej pracowici, załapaliby się na tylne siedzonka i nie pracując, osiągnęliby efekty porównywalne do tych najbardziej zaangażowanych. Ale przecież ci leserzy i tak zostaliby wyłapani, jest kilka bramek, które trzeba przejść indywidualnie - jak np. egzamin gimnazjalny, matura. Poza tym grupa rówieśnicza eliminuje takich, którzy chcą "się załapać". Szybko musieliby zrewidować swoje postępowanie.

Mam wrażenie, że politykom i działaczom oświatowym brak świadomości, czym kończy się takie wychowanie. Że produkując wycofanych sobków, głęboko szkodzą - jak bardzo by to patetycznie nie zabrzmiało - państwu i społeczeństwu.

Płyniemy na dziurawym statku. Pojawiają się coraz większe dziurki, każdy indywidualnie próbuje wyrwać kawałek poszycia, aby zaczopować wyrwę ze swojej strony, ale to do niczego dobrego nie prowadzi. Dostałem bardzo interesującego mejla od Polki studiującej w Wielkiej Brytanii. Ta kobieta kończyła szkołę średnią w Polsce i przez ponad rok nie była w stanie odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie z powodu bariery językowej, ale dlatego że nie potrafiła działać zespołowo. Była wściekła, zdumiona, zakłopotana, że zadania, które zawsze wykonywała sama, teraz przychodzi jej dzielić z innymi. I jej koledzy zaczęli ją traktować jak kuriozum, doznała wykluczenia. Wiele czasu zajęło jej, zanim się przystosowała. Bo w większości krajów rozwiniętych dzieci od małego wdraża się do działań zespołowych, szkoły organizują działania wolontariackie, stają na głowie, aby młodego obywatela nauczyć, jak z powodzeniem działać we współczesnym świecie.

A my nie.

I w rezultacie jest tak, że młody człowiek zaczyna pracę i zachowuje się tak, jak go nauczono: zatrzymuje dla siebie całą masę informacji, tylko z największym oporem się nimi dzieli. Tymczasem w największych, najbogatszych firmach światowych skarbem jest innowacyjność. Czyli wiedza plus pomysł. Tymczasem Polak ma przekonanie, że jeśli podzieli się swoim pomysłem, to albo mu go ukradną, np. cała zasługa przypadnie jego przełożonym, albo go za tę jego wynalazczość koledzy z zazdrości zniszczą. Więc na wszelki wypadek siedzi cicho, bo u nas bycie twórczym nie popłaca.

Premiowana jest za to nieufność, choć właśnie ta cecha narodowa Polaków jest największą przeszkodą dla naszego społecznego rozwoju.

Na rynku liczy się płynność i szybkość zawierania kontraktów. Jeśli nikt nikomu nie ufa, wszystko idzie jak po grudzie. To widać w Polsce - jak długo trwają przetargi, jak silne są wędzidła mające zapobiegać domniemanym oszustwom. W efekcie nawet na usługi na kilkanaście tysięcy złotych organizowane muszą być przetargi. Podam kuriozalny przykład: firma chciała wysłać szybką przesyłkę, ale wcześniej musiała rozpisać przetarg na usługę. I ta przesyłka, zamiast dotrzeć w 24 godziny do adresata, potrzebowała kilku tygodni. I tak jest ze wszystkim, dlatego od krajów zachodnich, z większym kapitałem społecznym, dzieli nas cywilizacyjna przepaść.

Szkoda tylko, że nikt nie widzi związku takiego stanu rzeczy z faktem, że polscy rodzice nie interesują się życiem swoich pociech, których jednym z większych problemów jest szkolna przemoc.

Ważne, że zaczynamy o tym rozmawiać. Dobra komunikacja jest podstawą do rozwiązania problemu.

źródło: Polska the Times

Podziel się z innymi: Facebook Google Tweet This Yahoo
Facebook - Lubię To:


Komentarze
#1 | is dnia 23. września 2009
Z wieloma stwierdzeniami się zgadzam, zwłaszcza jeżeli chodzi o to parcie na konkurencję w polskiej szkole(rankingi, średnie itp.). Nie wiem tylko skąd ten pogląd o zadowolonych, coraz lapiej opłacanych nauczycielach, bo ja takich samozadowolonych obok siebie raczej nie widzę. Moi koledzy z pracy właśnie mają podobne poglądy na temat wspólczesnaj szkoły i kontaktów dom - szkoła jak autor.
#2 | Kazimierz dnia 24. września 2009
"Szkoła musi się zmienić, bo inaczej Polska zginie"
Nie, to przede wszystkim Polska musi się zmienić i odrzucić neoliberalne miazmaty. Dopóki rachunek ekonomiczny będzie jedynym kryterium wszystkiego, w tym zarządzania szkołami, nic się nie zmieni
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Newsletter
Aby móc otrzymywać e-maile z PEDAGOG SZKOLNY musisz się zarejestrować.
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

20. kwietnia 2024 13:25
nie pytamy Smile

19. kwietnia 2024 12:12
Tak wpisali sobie do Stand. Ochr. Małol. Sprawdzić w rejestrze seksualnych może dyr. od ręki, gorzej jak wpisali o niekaralności. Wyłączyć z tego pracow. instyt. publicznych.

18. kwietnia 2024 06:53
Czy to nie absurd, że szkoły żądają od strażników miejskich, policjantów, pracowników poradni zaświadczenia, że nie są w rejestrze pedofilów, gdy przychodzą na zajęcia do szkół?

14. kwietnia 2024 11:11
Tak, u mnie też kroją etaty specjalistów.

11. kwietnia 2024 08:58
w Olsztynie bardzo

Ostatnio na forum
Najnowsze tematy
bullet.png mam te kwalifikacje?
bullet.png warsztaty dla grona
bullet.png prawnik - prawo ośw...
bullet.png poszukuję pracy - s...
bullet.png specjaliści od 1 wr...
Najciekawsze tematy
bullet.png mam te kwalifikacje? [458]
bullet.png warsztaty dla grona [47]
bullet.png poszukuję pracy ... [16]
bullet.png prawnik - prawo o... [1]