Jak mój syn tracił czas w elitarnej szkole
Mój syn Kacper, będąc na początku drugiej klasy gimnazjum, zmienił szkołę. Dosłownie z dnia na dzień. Porzucił gimnazjum "renomowane", w willowej dzielnicy, gdzie przy naborze wymagana jest średnia powyżej 5,0. Wybrał gimnazjum zwykłe, osiedlowe, bez progu, gdzie może się dostać każdy bez względu na oceny - choć sam ma szóstki i wygrywa konkursy.
Kacper zmienił szkołę z własnej woli, nie mając żadnych problemów z nauką i rówieśnikami. Na pierwszy rzut oka to dziwna decyzja. Nawet działanie na własną szkodę. Dlaczego więc zrezygnował z tej świetnej szkoły? Otóż życie pokazało, że żyjemy w świecie pozorów, o których wiemy, które często sami przyklepujemy, bo boimy się skrytykować, mieć własne zdanie czy wyjść przed szereg. Z naszego rodzicielskiego tchórzostwa (żeby dziecku nie zaszkodzić) korzystają dyrektorzy szkół... ale po kolei.
Zdolny uczeń, jakież to utrapienie!
Zawsze byliśmy bardziej wymagający wobec szkoły niż inni, bo patrzymy na nią przez pryzmat bardzo zdolnego dziecka, dla którego tragedią było, że mógł z nudów spać na lekcji. Większości - niestety - to odpowiada, bo mają spokój. Mogą grać w statki albo odrabiać lekcje.
Najważniejszym problemem, z którym się mierzyliśmy od podstawówki, była - w co trudno uwierzyć - obojętność, czasami wręcz wrogość do dziecka, które ma większy apetyt na wiedzę niż inne.
Dla szkół obecność Kacpra wydawała się nie szansą, ale utrapieniem. Dyrektorzy zazwyczaj tego egzaminu nie zdawali, zdawali za to niektórzy nauczyciele. Tacy z powołania, którzy zostawali z nim za darmo po lekcjach i poszerzali wiedzę. ALE TO BYŁY WYJĄTKI.
O sześciu latach podstawówki można by książkę napisać - zostańmy więc przy gimnazjum.
Otóż do tego, z którego Kacper właśnie odszedł, chodzą dzieci zdolne, z "dobrych rodzin". Jeśli zostają wolne miejsca, zapełniają je - jak już wspomniałam - dzieci z co najmniej piątkami na świadectwie z podstawówki. I mamy samograja - dla dyrekcji sytuacja komfortowa.
Przychodzą sami porządni i zdolni, nie trzeba się starać, bo rodzice w razie problemów w nauce zrobią wszystko, by braki usunąć. Właściwie nie trzeba robić nic, a mimo to Kacper napotkał tam kolejne bariery.
Jak szkoła pozorowała zaangażowanie
Spójrzmy na koła zainteresowań - jest ich w tym renomowanym gimnazjum niby sporo, tylko co z tego? Albo są wyłącznie dla klas trzecich, albo wtedy, kiedy większość klas, w tym klasa Kacpra, ma lekcje.
Nie ma koła chemicznego, biologicznego, polonistycznego, nie ma prawdziwego informatycznego, tylko jakieś szachowo-informatyczne, gdzie nauczyciel nie może się zdecydować, czy grać w szachy, czy tworzyć strony internetowe. Tak naprawdę to jest tylko koło matematyczne i historyczne, ale to drugie urywa się wraz z końcem konkursów wojewódzkich. Czyli nie chodzi o poszerzanie wiedzy uczniów, tylko o sukces w konkursie, który jest splendorem dla szkoły.
Mamy za to koło teatralne, koło dziennikarskie, języka angielskiego, dyskusyjny klub filmowy, koło fotograficzne - niestety, wszystkie w godzinach, kiedy Kacper ma lekcje.
Pytam więc, dla kogo w tej szkole są koła - dla pozorów zaangażowania w pracę z uczniem czy dla uczniów, którzy z niczego nie mogą skorzystać?
W tym roku zatrudniono tam nauczyciela chemii, który - niestety - mylił się na lekcjach. Kacper od piątego roku życia pasjonował się chemią, bardzo długo czekał, aż będzie się jej uczył w gimnazjum. Dla niego sytuacja, kiedy poprawia nauczyciela i nie ma szansy na korzystanie z kółka chemicznego, była nie do przeżycia.
Zwolniono również (z niewiadomych dla mnie przyczyn) świetną nauczycielkę francuskiego, a zatrudniono nową, która nie uczy na lekcji, tylko odsyła dzieci do internetu.
Reasumując - szczytem zakłamania jest mówić o wysokim poziomie szkoły, gdy uczęszczają do niej dzieci wyselekcjonowane. Sztuką jest prowadzić szkołę, do której mogą się dostać wszystkie dzieci, bez względu na średnią.
Pomimo wielu rozmów z dyrektorką nic nie byliśmy w stanie zmienić. Kacper podjął więc niesamowitą decyzję, aby znaleźć nauczycieli, którym się chce.
Co odkryliśmy w molochu na peryferiach
Niedawno eksperci z Ministerstwa Edukacji porównali wyniki sprawdzianów po podstawówce z wynikami na egzaminie kończącym gimnazjum. Uczeń po uczniu, szkoła po szkole. Na tej podstawie orzekli, co szkoły w naszym mieście robią z uczniem: wspierają czy marnują. Według tej metody gimnazjum, z którego Kacper odszedł, jest oazą sukcesu, a to, do którego przyszedł... ponoć uczniów nie wspiera. A różnica w podejściu do ucznia w tych dwóch gimnazjach jest porażająca. Szkoda - bo szkoła, do której przychodzą dzieci zdolne, wyselekcjonowane, powinna mieć w stosunku do nich większe zobowiązania, starać się wykorzystywać ich potencjał, a na pewno nie powinna go lekceważyć i marnować.
Proszę też sobie wyobrazić, że w tej "gorszej" szkole na peryferiach, bez progu, gdzie może się dostać dziecko nawet z trójami i dwójami, w jakimś molochu - dyrekcji chciało się wystąpić o pieniądze unijne na zajęcia wspierające (zarówno dla tych, którzy mają trudności z nauką, jak i tych, którzy chcą więcej). Jak się zorientowałam, takie zajęcia ruszyły tylko w dwóch gimnazjach w naszym mieście.
Realia są takie - Kacper już w tej chwili ma nie tylko sensowną chemiczkę, ale dwie godziny kółka chemicznego oraz dwie godziny chemii z tego programu unijnego. Poza tym już zajęła się nim pani od biologii - też zabrała go na koło i również na te dodatkowe zajęcia z UE. To samo z matematyki i angielskiego. A historyk już myśli, kiedy by się z Kacprem spotykać. To wszystko załatwiliśmy w kilka dni.
Nasz rodzinny bilans
Przeprowadziliśmy w domu analizę - co Kacper zyskał, a co stracił, zmieniając gimnazjum.
Zyskał zajęcia wspierające i kółka z przedmiotów, które lubi (chemia, historia, biologia, geografia, matematyka). Świetną chemiczkę i wyjątkowo zaangażowaną panią od biologii. Sensownego nauczyciela od WOS-u, gdyż pani ucząca tego przedmiotu w poprzednim gimnazjum nie uczyła, tylko stawiała piątki za przyniesioną rano gazetę (żenada). Zyskał dobrego fizyka, który w mig wytłumaczył Kacprowi to, czego nie potrafiła zrobić poprzednia nauczycielka. Owszem - miała dużą wiedzę, ale nie potrafiła jej przekazać. Zyskał świetnego nauczyciela angielskiego, który wykłada całą godzinę po angielsku i pasjonuje się tym, co robi. Geografia, historia, matematyka - tu remis.
A co stracił? Sympatycznego nauczyciela języka polskiego, którego cenił nie tylko za wiedzę, ale i za styl bycia. Stracił francuski, ale - paradoksalnie - pozornie, bo w starej szkole musiałby się go uczyć sam z internetu.
W starej szkole Kacpra jest ponoć burza i dyskusje, dlaczego odszedł. Dzieci dzwonią, piszą maile. Pisze też wychowawca, że klasa bez Kacpra to nie ta sama. A Kacper odpisuje. Tłumaczy, dlaczego odszedł. Dzieci rozumieją. Piszą: "Przynajmniej ty będziesz miał lepiej". Jak to jest?! Sami nic nie są w stanie zmienić?! Przecież wystarczy wziąć życie w swoje ręce.
Pozory elitarnych szkół
Nie chcę, by w "Gazecie" pojawiło się nasze nazwisko. Będzie sensacja, bo napisano o Kacprze, a problem pozostanie z boku.
A problem jest poważny - skończmy z lansowaniem pseudocudownych szkół, gdzie nauczyciele, uczniowie i rodzice kręcą się dookoła własnej osi w przeświadczeniu, że ich szkoła jest szkołą sukcesu. Kacper właśnie w takiej szkole był. Zrezygnował, bo dla niego nie były ważne pozory i przebywanie w elitarnym środowisku, tylko zaangażowanie nauczycieli. To niesprawiedliwe, że szkoły, które - w trudnym środowisku - naprawdę coś robią, są niedoceniane i osamotnione. A to one potrzebują promocji, pozytywnej oceny, wsparcia.
Wysłuchał Marcin Markowski
*Imiona bohaterów zostały zmienione
Źródło: Gazeta Wyborcza
|