Przewodnik o edukacji seksualnej dla nauczycieli i rodziców
- To, co jest rzeczywistą wiedzą medyczną, nie da się wyssać z palca, wyczytać w internecie czy zdobyć na trzepaku wśród koleżanek - przekonywał ginekolog dr. Grzegorz Południewski. Podkreślał, że młodzież zwykle nie ma dostępu do dopasowanej do ich poziomu rozumowania wiedzy, a sfera edukacji seksualnej często "spychana jest na margines, bagatelizowana i upychana po kątach".
- Chodzi o to, by nastolatki jak najwcześniej dowiadywały się, jak wyznaczać własne granice, jak zachowywać się asertywnie, jak umieć odmówić, gdy ktoś nalega na zbliżenie seksualne; by wiedziały, co to jest pigułka gwałtu - podkreślała z kolei Aleksandra Józefowska z Grupy Edukatorów Seksualnych "Ponton".
Jaka edukacja?
Z kilkustronicowego przewodnika można dowiedzieć się m.in., w oparciu o jakie standardy powinna być prowadzona edukacja seksualna. Według jego autorów powinna "zapewniać rzetelną i pełną informację dostosowaną do wieku dziecka odpowiednio wcześnie - tak, by wyprzedzać doświadczenia młodzieży" oraz "rzetelną i pełną informację na temat antykoncepcji, AIDS oraz innych chorób przenoszonych drogą płciową" a także "kształtować postawy asertywne". Powinna też "opierać się na zasadzie akceptacji mniejszości seksualnych i zasadzie równości płci"
Są tam także odpowiedzi na często podnoszone wątpliwości, m.in. czy edukacja seksualna przyspiesza inicjację oraz czy programy promujące abstynencję przyczyniają się do opóźnienia decyzji o rozpoczęciu współżycia.
Katecheci o seksie? "Nieporozumienie"
Zdaniem uczestników konferencji w wielu przypadkach zajęcia z edukacji seksualnej w szkołach są prowadzone przez osoby do tego nieprzygotowane, często przekazujące młodzieży swoje poglądy zamiast obiektywnej, neutralnej światopoglądowo wiedzy. A prowadzenie ich przez katechetów to "nieporozumienie".
Sygnatariuszami "Porozumienia na rzecz upowszechniania edukacji seksualnej dzieci i młodzieży w polskiej szkole" są m.in. Polskie Towarzystwo Seksuologiczne, Gender Studiem UW, Federacja na rzecz Kobiet i Planowana Rodziny, Fundacja Dzieci Niczyje, Związek Nauczycielstwa Polskiego, prof. Zbigniew Izdebski, prof. Stanisław Obirek, prof. Zbigniew Lew-Starowicz, prof. Magdalena Środa, Towarzystwo Rozwoju Rodziny i Grupa Edukatorów Seksualnych "Ponton".
Obecnie w polskich szkołach nie ma przedmiotu "edukacja seksualna". Jest nieobowiązkowe "przygotowanie do życia w rodzinie".
Słowa „seks” nie wymawiamy
MEN reformuje wychowanie do życia w rodzinie. Od września na lekcje będą chodzić wszyscy uczniowie, chyba że rodzice zadeklarują, że sobie tego nie życzą. Z relacji młodzieży wynika jednak, że nauczyciele są kiepsko przygotowani do prowadzenia zajęć. Niektórzy na wszelki wypadek nie wymawiają słowa "seks", inni straszą gejów piekłem, jeszcze inni lekcji po prostu nie prowadzą.
Od nowego roku szkolnego stanie się przedmiotem (prawie) obowiązkowym. Dotychczas rodzice musieli pisemnie zgłosić, że chcą, żeby ich dziecko brało udział w zajęciach z wychowania do życia w rodzinie. W efekcie przedmiot traktowany był po macoszemu, a poziom zajęć pozostawiał sporo do życzenia.
Obecnie rodzic musi pisemnie zgłosić, że chce, żeby jego dziecko chodziło na lekcje wychowania do życia w rodzinie. Od pierwszego września na lekcje będą chodzić wszyscy, których rodzice nie zadeklarują, że tego sobie nie życzą. W roku szkolnym na wychowanie do życia w rodzinie resort przeznacza 14 godzin lekcyjnych (Założenia reformy MEN)
"O seksie ani słowa"
"U mnie w szkole podstawowej nigdy nie było słowa o seksualności. W liceum raz przyszły jakieś dziewczyny reprezentujące firmę Always i zrobiły samym dziewczynom mini-wykład o podpaskach i miesiączce. O seksie i antykoncepcji nie mówiono ani słowa" – pisze Magda z Warszawy.
Relacje uczniów od stycznia zbierali edukatorzy seksualni z organizacji Ponton. Raport, który prześlą do MEN, ma powstać w maju, ale pierwsze wnioski już są. - Dostaliśmy ponad 400 maili. Większość uczniów twierdzi, że lekcji z wychowania do życia w rodzinie w ogóle nie było albo że nie spełniały ich oczekiwań. Często nauczyciele przekazują własny światopogląd, niewiele mający wspólnego z nauką – mówi nam Aleksandra Józefowska z Pontonu.
"Piszą tylko niezadowoleni"
Nie wszyscy mają złe doświadczenia. 19-letni Maciek z Gdańska zajęcia z wychowania do życia w rodzinie wspomina dobrze.
Lekcje w podstawówce były w porządku, a nauczycielka rzeczowa i kompetentna. Pokazywała nam slajdy i filmy instruktażowe, odpowiadała na wszystkie pytania. No i była tylko od tego przedmiotu, żadna tam biologia czy WOS po kursie – mówi maturzysta.
Ale takie relacje nie są częste. W mailach pisanych do Pontonu uczniowie narzekają:
Nauczycielka od biologii przy każdym słowie 'seks', które przechodziło jej przez gardło pół godziny, czerwieniła się. Innym razem opowiadała o chorobach przenoszonych drogą płciową i ani słowem nie wspomniała o prezerwatywie (17-letni Karol).
Rzecznik MEN tłumaczy, że to naturalne, że swoje relacje wysyłają głownie niezadowoleni. A własnych badań resort nie prowadzi. - MEN nie bada uczniów pod kątem ich oceny prowadzenia poszczególnych przedmiotów w szkołach – mówi nam rzecznik resortu Grzegorz Żurawski.
ZNP: nauczyciele nie przygotowani, bo im się nie opłaca
Szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz uważa, że z kompetencjami kadry nie jest najlepiej. - Znikomy odsetek nauczycieli ma formalne przygotowanie do takiego nauczania, a jeszcze mniej potrafi to robić – mówi.
MEN jest innego zdania. – Szkoły nie narzekają na brak nauczycieli. Wszyscy mają odpowiednie przygotowanie do nauczania tego przedmiotu, ukończyli studia z tego zakresu lub właściwe kursy – zapewnia rzecznik resortu.
Wychowanie (bardziej) obowiązkowe
Reforma jest na etapie konsultacji społecznych, ale już teraz widać, że mało kogo zadowala. MEN obrywa od obu stron. "Porozumienia na rzecz upowszechniania edukacji seksualnej" (zrzeszające m.in. ZNP, Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, Fundacja Dzieci Niczyje, Ponton czy Towarzystwo Rozwoju Rodziny) domaga się, żeby wychowanie do życia w rodzinie było obowiązkowe. – Tylko w ten sposób przedmiot przestanie być fikcją – argumentuje Broniarz z ZNP.
Temu zdecydowanie sprzeciwiają się środowiska katolickie, dla których proponowana już przez MEN zmiana jest niepotrzebna.– Nie rozumiem, po co ministerstwo chce zmieniać coś, co jest dobre i sprawdzone. Zajęcia z wychowania do życia w rodzinie są w naszych szkołach - dla chętnych - prowadzone i nie ma z tym żadnych problemów– mówi nam siostra Maksymiliana Wojnar z Rady Szkół Katolickich.
Według statystyk MEN w 2007 roku na zajęcia z wychowania do życia w rodzinie chodziło 65 procent uczniów dwóch ostatnich klas podstawowych, 65 procent uczniów gimnazjów, 44 procent uczniów zawodówek i 38 procent uczniów liceów.
Uczniowie o…..
Mam 13 lat. W szkole wychowanie do życia w rodzinie prowadziła pani katechetka. Na każdej lekcji mówiła głównie o paleniu, alkoholu czy narkotykach. Gdyby nie dodatkowa lekcja z seksuologiem, niektóre dziewczyny z mojej klasy nie wiedziałyby nawet jak założyć podpaski. Ta jedna lekcja dała nam więcej do myślenia niż pięć 45-minutowych lekcji w których nawet kilku minut nie mogliśmy poświęcić na sprawy związane z podpaskami lub pierwszą wizytą u ginekologa, która czeka nas już niebawem. Kilka razy próbowałyśmy nawet poruszyć te tematy. Nie wyszło...
Relacja nadesłana do Pontonu
W szkole podstawowej w Warszawie nigdy nie było ani słowa o seksualności, z wyjątkiem tego, co przewinęło się na biologii na temat układu rozrodczego i ciąży. W liceum na 5 lat nauki raz przyszły dziewczyny reprezentujące firmę always i zrobiły nam mini-wykład o podpaskach, tamponach i miesiączce. O seksie i antykoncepcji nie mówiono ani słowa. W czasie nauki w LO 3 dziewczyny z mojej klasy przed maturą zaszły w ciążę. Takie były efekty braku edukacji seksualnej.
Relacja nadesłana do Pontonu
Nauczycielka od biologii przy każdym słowie "seks", które przechodziło jej przez gardło pół godziny, czerwieniła się. Tak samo jak pedagog z gimnazjum, podzielała pogląd o zakazie seksu przed ślubem. Innym razem opowiadała o chorobach przenoszonych drogą płciową, z typowym jak na nauczyciela biologii słownictwem naukowym. Stwierdziła, że nie można się zarazić tylko w przypadku abstynencji seksualnej bądź stałego partnera. Ani słowem nie wspomniała o prezerwatywie. Staraliśmy się uświadomić ją z kolegami, że stały partner nie jest gwarancją zdrowia, gdyż on sam może być chory. Nie przyjmowała tego do wiadomości. Na ostatnich zajęciach puściła nam film na VHS-ie z lat 90. pokazujący seks jako największe zło. Karol, 17 lat
Relacja nadesłana do Pontonu
za tvn24