Wielka lipa 4
jak wirus. Nie ma nią lekarstwa, ale poznaliśmy jak powstaje i zaraża. Najpierw rodzi się w twojej głowie. Tam napędza ją kompleks i niska samoocena. Rozkręca się w pracy tego dnia, gdy ten z żelem na włosach, co ma brudne paznokcie przysyła maila i zaprasza "na browara", bo właśnie obronił dyplom na jakiejś głupiej uczelni. Tak ten, o którym na papierosie mówiłeś wszystkim, że prostak, że mówi "weszłem".
I nienawidzisz go jeszcze bardziej, bo przerwałeś studia dawno temu, gdy kolega z roku wciągnął cię do swojej spółki z o.o., a wasze czipsy szły jak woda. Tylko pocieszały twarze tych, co zostali na uczelni. Zielone całe, gdy patrzyli na twojego 5-letniego passata, który wypatrzyłeś w niemieckim autokomisie. No i za gotówkę kupionego, bo wyciągałeś już 10 tysięcy brutto. A potem szef-kolega kazał ci pracować nawet w weekendy, bo z czipsów przerzuciliście się na proszki do prania. Ale kupiłeś większy samochód.
A ty?
Pojechałaś z chłopakiem na wakacje i zostaliście do grudnia, bo w barze na londyńskim Notting Hill napiwki dawali w banknotach. A gdy wróciłaś, rzuciłaś uczelnię i przed telewizorem pochłaniałaś z sentymentem serial "Londyńczycy". Duma cię napełniała, gdy koleżanki, które zostały na uczelni pytały: widziałaś Hugh Granta? A gdy skończyły się oszczędności z napiwków, matka załatwiła ci pracę w urzędzie. Zostałaś referentką za 1500 zł brutto, ale w bezpiecznej budżetówce. Tylko bolało, gdy na szefową dali koleżankę z roku. Bo bez doświadczenia, zaraz po studiach, ale z tym cholernym magistrem.
Ale pewnego dnia wasze życie się zmieniło. Kupiliście gazetę i przeczytaliście wywiad ze szkołą, w której magistra robi się tak bezboleśnie, że starczy czasu na "Londyńczyków", albo na weekend w tej Galerii Handlowej, gdzie widują Tomasza Kammela.
Ale czy ta szkoła, to nie kant?
W gazecie by kłamali? Chyba nie. Ale sprawdzacie jeszcze w internecie: Google szkołę wyrzuca wyżej, niż Uniwersytet Jagielloński. Znaczy, że prawda.
Wpłacacie pieniądze i jeździcie raz na dwa miesiące, by posłuchać niewyspanego doktora. Fajny był, bo zawsze kończył wcześniej, by zdążyć na kolejne zajęcia. I choć z reguły ksero z wykładów było niewyraźne, albo znów praca w weekend, to magistra dostaliście.
Chwalicie się kolegom z pracy i oni też chcą. A ci co mieli, już na was z góry nie patrzą.
Chociaż...
Spokoju nie daje ten dzień, gdy leciałeś z awanturą do urzędu by nawrzucać tej, co ci pismo przysłała. Źle zwrot podatku wyliczyła, więc ty, magister, mogłeś niedouczoną kretynkę wbić w podłogę razem z fotelem.
Ale nie. Uśmiechnąłeś się tylko głupio. Jeszcze gratulować musiałeś, bo właśnie awansowała na starszą referentkę. Twoja koleżanka z prestiżowej uczelni.
* Rzuciłem studia 12 lat temu, bo pochłonęło mnie dziennikarstwo. Nie wymagali dyplomu, chcieli pasji
Źródło: Gazeta Wyborcza
|