Sposób na nauczyciela
Rząd chce zmienić Kartę nauczyciela, ustawę określającą prawa i przywileje tej ponadpółmilionowej grupy zawodowej. Dziś minister Hall będzie do tego przekonywać związkowców, samorządowców oraz dyrektorów szkół publicznych i niepublicznych. Oto propozycje MEN, do których dotarliśmy.
* Nauczyciele powinni dłużej pracować, więcej czasu poświęcać mniej zdolnym uczniom i tym szczególnie uzdolnionym. Szkoły powinny być dłużej otwarte dla młodszych dzieci, by umożliwić ich rodzicom pracę.
Teraz nauczyciel na etacie prowadzi lekcje przez 18 godzin w tygodniu (plus dwie godziny zajęć wyrównawczych). MEN chce, by 18 godzin było minimum, a nauczyciele w ramach etatu prowadzili więcej zajęć.
* Liczbę godzin pracy i długość urlopów powinny ustalać samorządy (właściciele szkół).
* Nauczycieli należy podzielić na pracujących "przy tablicy" i pozostałych - pedagogów, psychologów, bibliotekarzy czy urzędników z kuratorium. Ta druga grupa może stracić długie wakacje i pracować dłużej w ciągu dnia - MEN chce, by określały to samorządy.
* Nauczyciele powinni dostać trochę wyższą pensję zasadniczą w zamian za likwidację niektórych dodatków do pensji, np. wiejskiego. Teraz nauczycielskie zarobki to pensja zasadnicza i kilkanaście dodatków, które stanowią czasem nawet jedną trzecią wypłaty.
* Trudniej będzie awansować.
Teraz nauczyciel może awansować cztery razy w swojej karierze. Każdy awans - często związany ze stażem - oznacza podwyżkę pensji. Po dziesięciu latach w zawodzie osiąga się najwyższy stopień kariery.
Przykład: Rober Kolebuk, germanista z Gimnazjum im. Macieja Rataja w Żmigrodzie, ma 38 lat i już po dziesięciu latach w zawodzie osiągnął wszystko, co możliwe. Zarabia ok. 3,5 tys. zł na rękę, ale tylko dlatego, że ma półtora etatu i jest wicedyrektorem. Jedyne, na co może liczyć, to podwyżki rządowe, które mogą mu podnieść pensję, jak w tym roku o ok. 100 złotych.
- Pracuję dla własnego rozwoju i satysfakcji. Pieniędzy już więcej nie będę miał. Ten system awansu nie motywuje ambitnych - mówi Kolebuk.
MEN chce to zmienić.
Proponuje, by nauczycielski staż zaczynał się już na studiach i kończył egzaminem uprawniającym do zawodu - podobnie jak lekarski egzamin państwowy dla lekarzy. Potem - pierwszy kontrakt w szkole na trzy lata. Dobra ocena dyrektora pozwala przedłużyć nauczycielowi umowę na kolejne trzy lata. Zła - nauczyciel musi szukać nowej pracy, na czas określony.
Po sześciu latach kolejny egzamin - na nauczyciela mianowanego. Daje prawo do samodzielnej pracy i szansę na większe zarobki, jeśli nauczyciel będzie pracował więcej przy tablicy. O tym, ile ma pracować i za ile, miałby decydować dyrektor szkoły. MEN uspokaja, że tygodniowy limit będzie niższy od 40 godzin zapisanych w kodeksie pracy.
- To szansa na wyższe zarobki dla zaangażowanych nauczycieli - mówi nam Grzegorz Żurawski, rzecznik MEN.
Osiągnięcie szczytu w zawodzie - stopnia nauczyciela dyplomowanego - byłoby możliwe dopiero po 20 latach pracy (dzisiaj tylko 10 lat). I to nie dla każdego. O tym, kto awans dostanie, decydowaliby razem z dyrektorem rodzice oraz uczniowie.
Co na to nauczyciele?
Zarząd główny ZNP, największego oświatowego związku zawodowego (ok. 200 tys. członków), zaprotestował wczoraj przeciwko zmianom w Karcie nauczyciela.
- To mogłoby osłabić bezpieczeństwo zawodu nauczyciela - mówi "Gazecie" wiceprezes ZNP Krzysztof Baszczyński. - Obawiamy się zwolnień.
Zapewnia jednak, że związek "jest gotowy do dalszych prac nad zmianami w zawodzie nauczyciela". Gdzie może ustąpić? - Możemy rozmawiać o zmianach w awansie - mówi Baszczyński.
Nowa propozycja minister Hall to druga przymiarka do zmian w Karcie nauczyciela. Pierwszy raz próbowała trzy lata temu, ale zniechęciły ją protesty związkowców. Pół roku temu minister powołała zespół ds. statusu zawodowego nauczycieli, zaprosiła do niego związkowców, przedstawicieli samorządów i dyrektorów szkół, również niepublicznych. Nowe pomysły minister zgłaszali samorządowcy - to ich Karta ogranicza w zarządzaniu szkołami.
Jak będzie pracował nauczyciel?
Jeśli nauczyciel nie dogada się z rodzicami, nie dostanie awansu, jeśli nie spodoba się dyrektorowi - nie dostanie umowy na czas nieokreślony. Takie zmiany dla nauczycieli szykuje MEN. Przedstawi je dzisiaj samorządowcom, związkowcom i dyrektorom szkół, również niepublicznych, minister edukacji Katarzyna Hall. To pomysły wyłowione przez minister z prac zespołu ds. statusu zawodu nauczyciela, który w MEN spotyka się już ponad pół roku. Większość z nich zgłaszali samorządowcy (właściciele szkół) - to oni postulują rozluźnienie sztywnych zasad pracy i płacy nauczycieli.
MEN chce w ten sposób dostosować szkoły do zmian demograficznych - mają być dłużej otwarte, zwłaszcza dla młodszych dzieci, żeby umożliwić ich rodzicom pracę. Ale też mają inaczej pracować - nauczyciele według MEN powinni więcej czasu poświęcać na indywidualną pracę z uczniami, tymi mniej zdolnymi, ale również szczególnie uzdolnionymi.
MEN uważa, że na zmianach nauczyciele zyskają. Bo choć trudniej będzie im awansować, to dzięki zmianom mają mieć możliwość większych zarobków.
Dlaczego MEN chce zmieniać Kartę nauczyciela?
Pokażemy na przykładzie Roberta Kolebuka, germanisty i wicedyrektora Gimnazjum im. Macieja Rataja w Żmigrodzie.
Rober Kolebuk ma 38 lat i już po dziesięciu latach w zawodzie osiągnął wszystko, co w nim możliwe.
- Pracuję dla własnego rozwoju i satysfakcji. Wiem, że pieniędzy już więcej nie będę miał. Aktualny system awansu nie motywuje ambitnych - przyznaje Kolebuk.
Pracuje codziennie w godzinach 8-15, prowadzi też kółka dla uczniów. Jest nauczycielem awangardowym - prowadzi zajęcia na platformie internetowej, nagrywa z uczniami filmy i płyty. Wieczorami jeszcze sprawdza postępy podopiecznych w internecie: zadania, prace klasowe, wpisuje komentarze itd.
Kiedy kończył studia germanistyczne na Uniwersytecie Wrocławskim, nie chciał iść do pracy w szkole, boby się z tego nie utrzymał. Próbował tłumaczeń, ale szybko zrozumiał, że woli pracę z ludźmi niż przed komputerem. Trzy lata pracował więc w szkołach językowych jako lektor.
- W końcu pojąłem, że oprócz pieniędzy nic zawodowo na tych kursach nie osiągnę. Jeśli mam być kimś, muszę uczyć na poważnie - opowiada.
I tak zatrudnił się w gimnazjum.
Przez trzy lata zarabiał 840 zł brutto na całym etacie. Dorabiał więc w weekendy i wieczorami jako lektor. Potem przeszedł kolejne szczeble awansu zawodowego - co w zawodzie nauczyciela oznacza oczywiście wyższe zarobki. Cały możliwy awans przeszedł w dziesięć lat. - Myślałem, że będzie się liczyła się moja aktywność, starłem się podchodzić do tego ambitnie. Ale to nie było konieczne, wystarczyło ułożyć odpowiednio kolorowe papiery w segregatorze. Przygnębiająca biurokracja - mówi.
Teraz zarabia ok. 3,5 tys. zł na rękę, nie dorabia już kursami. Ale tylko dlatego, że pracuje na półtora etatu i jest wicedyrektorem szkoły. Jedyne, na co jeszcze może liczyć, to centralne podwyżki rządowe, które mogą mu podnieść pensję jak w tym roku o mniej więcej sto złotych.
- Szkoła jest smutna. Nauczyciel, dobry czy zły, zarobi tyle samo. Różnica jest tylko w dodatku motywacyjnym, u nas to między 30 a 200 zł brutto - mówi. Pomysł zmian w awansie więc mu się podoba. - Karta daje bezpieczeństwo, ale nie rozwija i nie daje żadnych możliwości. Rynek pracy zamknięty - co z tego, że zmienię szkołę, skoro w każdej zarobię te same pieniądze?
Źródło: Gazeta Wyborcza
|