W prawie oświatowym jest luka, która uniemożliwia przeniesienie sześciolatka z pierwszej klasy do zerówki, jeśli ten nie radzi sobie z nauką – alarmują rodzice i kuratorzy.
Szkoły podstawowe właśnie prowadzą rekrutację do pierwszych klas. Według szacunków „DGP” w nowym roku szkolnym nawet 40 proc. rodziców sześciolatków pośle ich do szkoły. W ubiegłym roku było ich 12 proc.
O problemie prawnym poinformowała nas matka sześciolatka, która przez kilka miesięcy nie była w stanie zmienić miejsca nauki dziecka. Sprawa przeszła przez wszystkie szczeble edukacyjnej administracji i zatrzymała się, jak relacjonuje nasza rozmówczyni, na biurku wiceszefowej MEN Krystyny Szumilas.
Kuratoria na razie niezagrożone. Premier zgadza się z Związkiem Nauczycielstwa Polskiego i nie chce szybkich zmian w oświacie.
Zanosi się na to, że przez najbliższe pół roku nie będzie już zmian w polskiej edukacji.
A MEN chciało np. przeprowadzić nowelizację ustawy oświatowej. Miałyby zostać zlikwidowane kuratoria, Centralna Komisja Egzaminacyjna i jej okręgowe przedstawicielstwa. W ich miejsce resort zamierzał powołać nowe instytucje, m.in. Krajowy Ośrodek Jakości Edukacji z regionalną siecią.
Ministerstwo planowało, że ten projekt trafi do Sejmu przed wakacjami, by niektóre zapisy weszły w życie od nowego roku szkolnego, np. możliwość zarządzania przez jednego dyrektora szkołami w różnych miejscowościach w tej samej gminie.
Ale plany MEN pokrzyżował Związek Nauczycielstwa Polskiego. Najpierw, w czasie konsultacji społecznych, negatywnie zaopiniował projekt ustawy. Protestował przeciwko możliwości przekazania każdej szkoły stowarzyszeniu lub fundacji (teraz taka możliwość istnieje tylko wobec szkół, w których jest 70 uczniów). A we wtorek po południu przedstawiciele ZNP spotkali się z Donaldem Tuskiem. – Przekonaliśmy premiera, że ustawa wymaga poważnej publicznej debaty i potrzeba na to czasu. Atmosfera przed wyborami parlamentarnymi nie będzie sprzyjać dyskusji – mówi „Rz" Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
Albo Karta nauczyciela, albo likwidacja szkoły
Rząd upiera się, aby samorządy, zamiast likwidować szkoły, mogły przekazywać je stowarzyszeniom. Przeciw takiemu rozwiązaniu protestują związkowcy.
Wczoraj prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz spotkał się z premierem Donaldem Tuskiem. Związkowcy chcą zablokować możliwość przekazywania samorządowych szkół i przedszkoli stowarzyszeniom, fundacjom i związkom wyznaniowym. Przewiduje to projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty, którym jutro zajmie się Komitet Stały Rady Ministrów.
Fragment wywiadu "Krytyki politycznej" z Magdaleną Kaszulanis - rzeczniczką Związku Nauczycielstwa Polskiego
Fragment wywiadu "Krytyki politycznej" z Magdaleną Kaszulanis - rzeczniczką Związku Nauczycielstwa Polskiego
[...] Czyli dowolna organizacja pożytku publicznego będzie mogła zgłosić chęć przejęcia szkoły i wszystko będzie zależało tylko od decyzji lokalnych władz?
Wójt albo burmistrz ogłosi konkurs na prowadzenie szkoły i jednoosobowo podejmie decyzję o jej przekazaniu. Ale w projekcie nowelizacji nie ma żadnych wytycznych, jak wybierać najlepszą ofertę. Najlepszą – czyli najtańszą? Czyj interes będzie nadrzędny przy podejmowaniu tej decyzji?
Jak rząd uzasadnia takie rozwiązanie?
Resort twierdzi, że chce uaktywnić społeczności lokalne i zaprosić rodziców do kształtowania edukacji ich dzieci. Nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia dla tych rozwiązań, tylko ideologiczne. Według nas taka polityka edukacyjna jest przykładem tzw. prywatyzacji odpowiedzialności. Rozpoczęliśmy kampanię pod hasłem „Nie popieram prywatyzacji edukacji”, będziemy rozmawiać z nauczycielami, nauczycielkami i rodzicami o zaletach i wadach tej propozycji rządu.
Dlaczego „prywatyzacji”? Nie mamy tu do czynienia z projektem stricte prywatyzacyjnym, bo szkoły przekazane organizacjom pozarządowym nie będą mogły działać komercyjnie i pobierać opłat.
Dlatego mówimy o prywatyzacji odpowiedzialności za edukację dzieci – przeniesieniu jej na rodziców i organizacje pozarządowe. Ministerstwo zakłada, że rodzice z danej dzielnicy czy gminy zorganizują się, założą stowarzyszenie czy fundację i niejako własnymi siłami pokierują edukacją swoich dzieci, biorąc na siebie też całą stronę administracyjno-finansową związaną z prowadzeniem szkoły. Samorząd nie będzie już odpowiedzialny za prowadzenie choćby jednej placówki na swoim terenie, bo taki zapis wypadł z projektu.
Ale dlaczego właściwie uaktywnianie rodziców i angażowanie ich w edukację dzieci ma być złe?
Przecież rodzice już teraz mają bardzo dużo możliwości włączenia się w życie szkoły. Rady Rodziców mogą wpływać na wybór programu wychowawczego, profilaktycznego, opiniować plan finansowy szkoły. Pytanie, jak zachęcić rodziców, by ich kontakt ze szkołą nie ograniczał się tylko do wywiadówek. Na pewno nie osiągniemy tego jednak za pomocą propozycji MEN. Na niej skorzystają głównie samorządy, które coraz częściej narzekają na „przymus” prowadzenia i finansowania szkół. Jak może taka aktywizacja rodziców wyglądać, widzimy już dzisiaj na przykładzie Lelowa w województwie śląskim. Tamtejszy wójt chce się pozbyć wszystkich gminnych podstawówek, to znaczy przekazać je stowarzyszeniom rodziców. Żeby skłonić mieszkańców do zakładania takich stowarzyszeń, ściągnął posiłki z Warszawy – jedną z organizacji promujących szkoły stowarzyszeniowe. Przez trzy dni wspólnie usiłowali przekonać rodziców do poparcia tego modelu organizacji oświaty, do czego oni wcale się nie palą. Obawiają się, że szkoły stowarzyszeniowe nie będą tym samym co samorządowe. Boją się obniżenia jakości kształcenia, nie są też pewni, czy te szkoły nie zostaną po prostu za jakiś czas zamknięte.
Chcę jednak podkreślić, że nie występujemy przeciwko stowarzyszeniom zajmującym się edukacją. Nie zgadzamy się tylko na to, żeby stowarzyszenia zastępowały na masową skalę władze samorządowe w prowadzeniu szkół. To samorząd jest – i nadal powinien być – odpowiedzialny za kształcenie oraz prowadzenie szkół. Placówki stowarzyszeniowe powinny jedynie poszerzać ofertę edukacyjną, uzupełniać system, a nie go zastępować.
W perspektywie trzech – pięciu lat największe możliwości pracy będą mieli absolwenci kierunków informatycznych i pedagogicznych – ocenia agencja zatrudnienia Work Service .
Informatyka otwiera listę branż, które w perspektywie pięciu – dziesięciu kolejnych lat będą odczuwać największe braki specjalistów. – Już za pięć lat deficyt informatyków i programistów może wynieść w Polsce niemal 30 proc. Najwięcej miejsc pracy będzie czekać na obecnych maturzystów po studiach informatycznych, pedagogicznych oraz technicznych – ocenia Tomasz Hanczarek, prezes Work Service.
Powered by PHP-Fusion copyright (c) 2002 - 2017 by Nick Jones. Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3 56,309,086 unikalne wizyty